Czasem uleganie namowom kobiety wychodzi na dobre i tak było
w tym przypadku, mimo że minęło kilka lat wspomnienia sa jak żywe.
Wszędobylskie metro, tłumy ludzi, doskonałe śniadania z
piekarni na dole, różowy pokój hotelowy, to duże stalowe i zabytki wszelakie. Dobra
nie przebrane, nie zrabowane i nie sprzedane, nie do ogarnięcia… przedmioty i
budynki które widziałem w TV lub w książkach, klimaty o których słyszałem w
artystycznych spelunkach… zaskakujące sytuacje gdzie gwar zamieniał się w spokój
małego stolika a szybkie tłumne arterie w powybrzuszany leniwy chodnik… 2
światy, dla turysty i lokalesa, sklepy z pamiątkami i najlepiej wydane 2 euro u
hindusa (parasolka bo lało jak cholera),
mikro boulangerie i bachantyczne cuda
cukiernika Pierre'a Herme, stary Quasimodo z Notre-Dame
i szalony pościg wg kodu Davinci w kościele Św. Sulpicjusza (Saint-Sulpice),
całodzienne mrowie turystów i nocna zmiana włóczęgów miejskich, ekskluzywne
sklepy na Polach Elizejskich i koszowe zakupy na wzgórzu Montmartre (ulubiona
czapka)…
A nade wszystko smaki… płatki rózy z malinami, cuchnący
kawał serowej breji, cienki słodko gorzki placek, frytki z majonezem, morskie
wielonogi ze ślimorami…
Czy wrócę do Miasta Świateł ?? chciał bym… :)
widok z okna
poranne zamiatanie rynsztoka, co rano o 7 puszczano wodę która zmywała brudy nocy...
zwiedzali Paryżewo:
Martuch
Elgonczo
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuń