poniedziałek, 4 stycznia 2016

Jeśli da sie jedź na Podlasie

Jest połowa października, Podlasie jeszcze nie zostało skute lodem. Z grupą podróżników błądzę w czasie i przestrzeni tej dzikiej krainy.
Na drodze staje nam Nowy Zamek w Tykocinie z ukrytym skarbem w piecu który odnajduje Paweł. Rozochoceni znaleziskiem ruszamy do starej Synagogi w rynku ale jedyne co znajdujemy to worek z rodzynkami… a może to zasuszone napletki były ??
Nasza machina czasu przenosi nas poza granice państwa i w odległe czasy, w których Krzyżacy szykują się do wieczerzy. Korzystam z okazji i robię selfi z Zygfrydem de Löwe. Danuśka przynosi bigos i pierogi. Sięgam po kielich i ostatnie co pamiętam to jak wbijam 2 nagie miecze…
Ocknąłem się przy tym samym stole ale zgoła w innej komitywie, imć Zagłoba gromkim głosem opowiada jak walczył z małpami w Warszawie. Wysłuchaliśmy opowieści kilka razy co nas tylko rozbudziło i ochoczo alkowy zwiedzać poczęliśmy. Ciesząc oko pięknymi strojami nieopatrznie wchodzę do małej pustelni. Tym razem staje w obliczu błogosławieństwa jakie daje jeden ze Stratelatesów Św. Jerzemu w Kamieńcu Podolskim.
Jedynym wyjściem na dziedziniec jest dziura pątnicza…
Drugiego dnia dostaliśmy zaproszenia na ubijanie kapusty, przyjechaliśmy za późno. Złe licho odebrało gospodarzom ludzkie postaci. Kapusty nie mieliśmy wiec poszliśmy zrobić sobie cos do picia. Pokrzepiwszy się ruszyliśmy do kolejnej wsi. I tu przedwieczny Świetowit łaskawy nie był, po mieszkańcach zostały tylko fury przy domach.
Ostatniego dnia dziwnie ciągnęło nas do miejsc kultu wiec hurtowo poprosiliśmy o przychylność w katolickich, prawosławnych i muzułmańskich religiach. Zmęczeni zasiedliśmy do zasłużonego posiłku.
Niestety… za płotem mieszkała Baba Jaga i cofnęła Beatę i Pawła do średniowiecza za grzech obżarstwa.

A ja tam byłem
miód i wino piłem,
szczęśliwie wracałem
i to wszystko opisałem.










































































































Na Podlasiu sie bawili
Beata, Grzeldi, Elgonczo